28 sty 2017

la la land

zarazem piękna i tragiczna historia, niesamowite kreacje aktorskie, urokliwy i niepowtarzalny klimat. takie produkcje mnie fascynują.




21 sty 2017

marc chagall

uwielbiam przyglądać się wszelkim obrazom znanych i wielkich malarzy. mam kilku ulubionych, których dzieła niezmiennie mnie inspirują. jednym z ciekawszych według mnie twórców jest Marc Chagall. pierwszy raz zetknęłam się z nim, kiedy to szukając inspiracji do moich własnych rysunków, natknęłam się w domu na album z jego obrazami. od tamtej pory od czasu do czasu przeglądam go, a jego sztuka wywołuje różne sprzeczne uczucia.


był to artysta awangardowy. nie dążył do odkrywania głębszych sensów lub kanonu piękna, a wierzył w sztukę, w której istotną rolę odgrywa forma. to co nowatorskie - jest wartościowe. jego obrazy przedstawiają kolaż złożony z elementów rzeczywistości. często nie ma on sensu, jest to czysta abstrakcja, która łączy oderwane i na pozór niepasujące do siebie fragmenty. Chagall z zastanego i dobrze znanego świata tworzy nową, zupełnie odmienną, subiektywną całość, która ma zachwycać właśnie oryginalnością i nietypowym zestawieniem form. nie jest ważny sens, a samo wrażenie wywołane przez dzieło.


o obrazach Chagalla nie można jednoznacznie powiedzieć, że są ładne. malarz kreuje dość specyficzne obiekty: dziwne twarze, zwierzęta z ludzkimi głowami, istoty połączone z kilku różnych. niektóre dzieła są nawet niepokojące lub po prostu nie wyglądają jakby stworzył je poważny, dorosły mężczyzna lub wybitny malarz. mimo to, że niektóre z nich mi się nawet nie podobają, to jednak nie mogę przestać o nich myśleć, wywołują mój zachwyt. dzięki swojej malarskiej formule, artysta tworzy niepowtarzalną aurę.


moją szczególnie ulubioną serią jest przedstawienie pary kochanków w różnych odcieniach. próbowałam nawet odwzorowywać niektóre z nich.



19 sty 2017

you instead

filmem, o którym zawsze ciepło myślę i który zachwyca mnie za każdym razem jest Tej nocy będziesz mój (You Instead) w reż. Davida McKenziego. dzieło to nakręcone zostało podczas szkockiego festiwalu muzycznego T in the Park, dlatego tak bardzo realistycznie oddaje klimat tego typu wydarzeń muzycznych. dokumentalne fragmenty stanowią tło do fikcyjnej akcji, której bohaterowie (jak i ich odtwórcy) mają styczność z muzyką - na co dzień ją tworząc. film ten oglądałam m.in przed wyjazdem na Woodstock, przez co nabrałam na to wydarzenie jeszcze większej ochoty i już w domu poczułam wyjątkową atmosferę festiwalu.


głównymi bohaterami filmu są członkowie zespołów, które mają wystąpić w czasie muzycznej imprezy. Morello to liderka żeńskiej rockowej grupy, a Adam razem z przyjacielem tworzą bardzo znany duet grający muzykę elektroniczną. gdy postacie spotykają się pierwszy raz, od razu zaczynają się kłócić. zwraca to uwagę miejscowego kaznodziei. zakuwa ich w kajdanki, co jeszcze bardziej denerwuję parę. ze względu na to, że bohaterowie nie mogą się rozdzielić, spędzają razem cały dzień i noc. zaczynają się do siebie zbliżać, a ostatecznie wcale nie chcą się wyswobodzić.


film jest nietypowy, ponieważ duża jego część to improwizacja. jako że występuje w konwencji dokumentu, relacji, w kadrach pojawiają się często przypadkowi ludzie lub zdarzają niezaplanowane sytuacje, na które aktorzy muszą reagować. obraz wydaje się być amatorski, ponieważ kamera jest ruchliwa i chaotyczna. nie przypomina to profesjonalnych wysokobudżetowych produkcji, jednak ma swój specyficzny urok. kadry są ciekawe, żywiołowe, zmienne i bardzo kolorowe.  

sama muzyka odgrywa istotną rolę w produkcji. oprócz tej, którą słyszymy jako faktyczną częścią T in the Park, utwory stworzone na potrzeby filmu również są ciekawe. najbardziej lubię przewodnią dla You Instead piosenkę, którą duet mężczyzn wykonuje w wersji akustycznej w pierwszej scenie filmu oraz utwór, który został stworzony z oryginalnej melodii zespołu Morello, ale wzbogaconej o elementy Tainted Love, które zainicjował Adam zmuszony do bycia na scenie z dziewczynami.


 

zazwyczaj takie kilkudniowe festiwale muzyczne kojarzą się z błotem, brudem i pijanymi ludźmi. film ten pokazuje jednak tą prawdziwą, poniekąd ukrytą, ale magiczną stronę imprez plenerowych, którą znają tylko bywalcy. You Instead przybliża nam tą z niczym nie porównywalną atmosferę, kiedy to ludzie bawią się przez całą noc, są wolni i nieskrępowani, w około jest pełno świateł i dźwięków muzyki, a nad ranem następuje moment ciszy i spokoju. urokliwe kadry filmu pokazują, jak bardzo przyjemny może być czas festiwalu oraz jak wiele niespodzianek może tam na nas czekać.




18 sty 2017

daisies

niektóre filmy potrafią inspirować nie tylko treścią oraz wymową, ale i czystą formą. właśnie tym aspektem uwiódł mnie jeden z symboli czechosłowackiej nowej fali, a mianowicie Stokrotki, które wyreżyserowała Věra Chytilová. jest to komediodramat opowiadający o dwóch młodych atrakcyjnych dziewczynach. bohaterki uważają, że świat ulega degradacji, dlatego same również postanawiają być zdemoralizowane i nieokiełznane. ich zachowania stają się coraz bardziej absurdalne, co odwołuje się do abstrakcji przedstawionego obrazu. na pewno można prowadzić różne refleksje na temat przekazu tego dzieła, jednak przede wszystkim zaskakuje ono sposobem realizacji.

fabuła nie opiera się na żadnych związkach przyczynowo-skutkowych. nie jesteśmy w stanie określić miejsca i czasu akcji. co więcej, odczuwalny jest brak harmonizacji graficznej ukazanych przestrzeni, a wydarzenia nie są uporządkowane chronologicznie. fabuła jest zdecydowanie nielinearna, występuje w formie zbioru krótkich epizodów. połączone one są tylko faktem występowania dwóch bohaterek. widz nie jest w stanie przewidzieć co zdarzy się w następnym ujęciu. właśnie taka koncepcja zaintrygowała mnie i nie pozwalała odwrócić uwagi od ekranu. brak logiki staje się fascynujący. 


nie dość, że nie możemy domyślić się kolejnych zachowań i gestów dziewczyn, to nieustannie zaskakuje nas sama estetyka obrazu. kolory zmieniają się bardzo często. możemy obserwować całą gamę efektów - od czerni i bieli, poprzez jednokolorowe kadry aż do naturalnych barw, które występują w rzeczywistości. reżyserka bawi się wizualnością, wygląda na to, że ograniczenia jej nie obowiązują. gra odcieniami i efektami prowadzona jest nie tylko na przestrzeni kolejnych ujęć, ale także w czasie trwania pojedynczych nieprzerwanych cięciem akcji. na filmiku dostrzec można to wizualne zróżnicowanie.




interesująca jest też wymiana zdań między bohaterkami. ich wypowiedzi mają charakter luźno rzucanych myśli, obserwacji. mówią dokładnie to, co podpowiada im umysł, bez względu na to czy słowa posiadają logiczny sens. głównie są to rozmowy abstrakcyjne, jakby dziewczyny przemawiały poprzez podświadomość. dodatkowo ciekawe jest połączenie obrazów z dźwiękiem, które często nie zgadza się ze źródłami dźwięków występujących w rzeczywistości. tworzy to zabawne gagi i zwraca uwagę na formę kina jako taką. 

oprócz tego, osobiście podobało mi się samo podejście bohaterek do życia. lekkomyślne, ale i beztroskie, nie bojące się ograniczeń. robiące dokładnie to, na co mają ochotę i posiadające bogatą wyobraźnię, którą umieją wykorzystać. dodatkowo w filmie jedzą naprawdę dużo, a na końcu urządzają bitwę na jedzenie i tym samym demolują wystawnie urządzoną salę. film ten pochłonął mnie, dziwił i fascynował. zachęcił tym samym do samodzielnej kreacji skupionej na formie i szeroko rozumianej abstrakcji.



17 sty 2017

brida

jakiś czas temu zainteresowałam się twórczością Paulo Coehlo. po tym jak parę lat temu przeczytałam słynnego Alchemika, chciałam przyswoić więcej jego treści. niektóre z przeczytanych przeze mnie książek były naprawdę dobre, jednak najbardziej natchniona czułam się po Bridzie. czas spędzony z tą pozycją uważam za bardzo przyjemny, pamiętam jak pochłaniałam kolejne strony w stanie pełnego skupienia i kontemplacji. godziny wtedy zwalniały.

książka opowiada o losach pewnej młodej, pochodzącej z Irlandii kobiety. była to postać wzorowana na autentycznej osobie, którą spotkał autor. Brida rozpoczyna duchowe poszukiwania, ponieważ od zawsze czuła, że rozumie więcej niż przeciętny człowiek i jej życie ma głębszy sens niż codzienna praca. pragnie zgłębiać swą naturę i możliwości, odkrywać to co ukryte. partner popiera jej zainteresowania i nie ma nic przeciwko wyjazdowi dziewczyny. Brida wyrusza więc w drogę, by poznać tajniki magii. spotyka mędrca oraz starą kobietę. oboje uczą ją zwalczać własny strach i ciemną stronę oraz łączyć się z naturą. nie dają jej jasnych odpowiedzi, tylko pokazują, jak sama może do nich dotrzeć. Brida zostaje czarownicą (ale nie taką jaką znamy z bajek). na podstawie zdobytych doświadczeń i wrażeń duchowych staje przed dylematem - musi zdecydować jaką drogą podążać i z kim spędzić życie.


książka ta zawiera wiele filozoficznych treści, które może i są oczywiste w swej wymowie, ale tak naprawdę na co dzień niezauważalne przez ludzi. sztuką jest powiedzieć coś tak, by przekaz był prosty, doskonale zrozumiany, a jednocześnie trafiający do serca. 

dzieło to zainteresowało mnie jednak szczególnie ze względu na pogląd dotyczący miłości i drugiej połówki. otóż wszyscy jesteśmy jednością i podczas procesu umierania i narodzin rozpadamy się na części. każdy człowiek jest fragmentem większej całości. druga połówka to nic innego jak właśnie taka, zagubiona w świecie na przestrzeni wieków, część nas samych. w kolejnych procesach rozdrabniania ilość tych elementów się zwiększa. tak więc 'drugich połówek ' jest więcej. każdy ma ich co najmniej kilka. tylko one w pełni nas rozumieją i jest nam z nimi najlepiej, bo to jesteśmy w rzeczywistości my sami. człowiek może spotkać drugą połowę nie wiążąc się z nią, jednak zawsze wyczuwając coś nadzwyczajnego. czy to poprzez poprawę nastroju czy też niewiadome i nieznane emocje, która ta obca osoba wywołała. 

czytając tę książkę mój własny światopogląd i filozofia uległy przeobrażeniu. treść wywołała refleksję i zdecydowanie mnie zainspirowała. warto czasem spojrzeć na rzeczy trochę inaczej niż dotychczas. polecam samemu zgłębić ten temat i przeczytać pozycję, być może odkryć nową część siebie, a na pewno dowiedzieć się, jak skończyła się historia miłosna Bridy.


something borrowed

jednym z moich ulubionych filmów, który jestem w stanie oglądać bardzo często i za każdym razem wywołuje we mnie takie same emocje jest Pożyczony Narzeczony (Something Borrowed) w reż. Luke'a Greenfielda. jest to typowa komedia romantyczna z happy endem, jednak ze względu na uroczą historię i dobrą obsadę aktorską warto ją zobaczyć. pełna humoru, dylematów i romantycznych gestów produkcja, nie raz podniosła mnie na duchu, gdy miałam gorszy dzień. wiem, że zawsze mogę na nią liczyć.


komedia urzekła mnie przede wszystkim przedstawioną historią. opowiada o zakazanej miłości, uczuciu z przeszłości, które nie gaśnie oraz roli przyjaźni. główna bohaterka - Rachel, którą poznajemy w dniu trzydziestych urodzin, na studiach podkochiwała się w koledze. często spędzała z Dexem czas, jednak ze względu na niską samoocenę dziewczyna nie przypuszczała, że mogłaby się mu również podobać. Rachel przypadkowo przedstawiła go swojej najlepszej przyjaciółce i widząc jak dobrze im się razem rozmawia - postanowiła się wycofać. zabrakło jej pewności siebie, by wyznać co czuje. Dex i Darcy zostali parą, a na imprezie urodzinowej Rachel ogłaszają zaręczyny.

okazuje się jednak, że mężczyzna w przeszłości czuł do Rachel to samo - skrycie ją kochał. uczucie odżywa w obojgu i wdają się w romans. pragną być ze sobą, ale nie chcą przy tym ranić Darcy, dlatego nie wiedzą co zrobić. 



ważną postacią jest przyjaciel Rachel o imieniu Ethan. to on radzi, by bohaterka wzięła się w garść i zmusiła Dexa do dokonania wyboru. Ethan motywuje kobietę do działania, a ona swym działaniem motywuje widzów.



fabuła jest pełna komplikacji, jednak wniosek jest taki, by walczyć o swoje pragnienia. trzeba grać pierwszoplanową rolę w swym życiu i nie mieć skrupułów w osiąganiu szczęścia. to ono jest bowiem najważniejsze. nie można dostosowywać się do innych, być uległym. film namawia do podejmowania ryzyka i odważnego działania w imię istotnych dla nas celów. tak jak bohaterka, która całe życie skrywała się w cieniu swojej przyjaciółki, w końcu przełamała się i postanowiła sama decydować o sobie, mówić głośno o swoich uczuciach i walczyć o szczęście.
 

lubię ten film również ze względu na ukazanie przyjaźni między dwiema bohaterkami. Rachel i Darcy znają się od maleńkości. do tej pory mówiły sobie wszystko i spędzały ze sobą mnóstwo czasu. uwielbiam scenę, gdy Darcy po wieczorze panieńskim postanawia, jak za starych dobrych czasów, przenocować u Rachel. spędzają ten wieczór tańcząc, śmiejąc się i rozmawiając. wtedy też następuje moment szczerości i Rachel omal nie przyznaje się do romansu z Dexem.



kiedy ostatecznie prawda wychodzi na jaw, wydaje się, że przyjaciółki rozstaną się na zawsze. Darcy jest zła i mówi, że nigdy nie wybaczy tego Rachel. mimo to, końcowa scena filmu pokazuje, że mocnej przyjaźni nie da się tak łatwo zniszczyć.

komedia ta jest wzruszająca i przywraca wiarę w istnienie dobra, miłości i możliwości osiągnięcia szczęścia. nawet jeśli wiadomo, że to tylko film i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, to mimo wszystko można poczuć się dzięki niemu lepiej. najbardziej lubię obrazy, które w jakiś sposób odnoszą się do moich własnych doświadczeń, przemyśleń czy marzeń, które mają związek z moją aktualną na ten czas sytuacją życiową.


16 sty 2017

the will to death

artystą, który zawsze był i chyba nigdy nie przestanie być moją największą inspiracją jest John Frusciante. stał się sławny grając w zespole Red Hot Chilli Peppers, z którego odszedł pod koniec 2009r. postanowił wtedy poświęcić się całkowicie karierze solowej, którą rozpoczął już dużo wcześniej. o muzyce Johna jak i o nim samym mogłabym pisać godzinami. uwielbiam bowiem jego wszystkie albumy - od tych nagranych pod wpływem narkotyków, do tych, które zawierają w brzmieniu elementy elektroniki. chciałabym skupić się jednak na jego okresie przejściowym między tymi stanami, a szczególnie na płycie The Will to Death z 2004r.

 

piosenki umieszczone na tym albumie są bardzo osobiste i filozoficzne. zawierają rozważania na temat ludzkiej egzystencji, przemijania, roli czasu. artysta próbuje zrozumieć samego siebie, dotrzeć do pobudek jakie kierują nim i innymi. ogólne pytania dotyczące życia są w rzeczywistości jego własnymi poglądami, uczuciami i najgłębszymi, skrytymi myślami. swobodnie przechodzi między tymi płaszczyznami. odsłania własną wrażliwość, a jednocześnie uobecnia uniwersalne stwierdzenia, które mogą dotyczyć każdego człowieka. artysta wykracza poza granice, patrzy na ludzką egzystencję z szerszej perspektywy. właśnie dlatego tak bardzo mnie fascynuje. jego wrażliwość jest zbliżona do mojej. na podstawie piosenek mogę powiedzieć, że nasze postrzeganie rzeczywistości oraz towarzyszące temu rozmaite wątpliwości są bardzo podobne.



najlepsze jest też to, że wszystkie melodie grane są w sposób oszczędny, minimalistyczny. Frusciante jest według mnie mistrzem gitary. tworzy proste riffy, które wraz z linią jego głosu tworzą niepowtarzalne połączenie tonów. prostota, ale i pomysłowość sprawiają, że cała płyta jest tak efektowna. zawsze zastanawiam się, jak on to robi, że nie dość, że gitara i wokal tworzą tak piękne, przejrzyste i jasne w swej wymowie kompozycje, to jeszcze słowami trafia dokładnie w punkt. dodatkowo, jednym z moich ulubionych elementów w twórczości Johna jest duża ilość chórków, które on sam wykonuje. jego muzyka jest spójna i tworzy idealną całość. 
  

na przykładzie tytułowej i wieńczącej płytę The Will to Death piosenki, można usłyszeć tą nieskomplikowaną, oszczędną linię muzyczną, delikatną melodię gitary (szczególnie piękną końcówkę) oraz prosty, a jednocześnie mądry i dotkliwy tekst. cechy te obecne są we wszystkich kompozycjach muzyka.



spośród tak bujnej i genialnej dyskografii Johna postanowiłam podzielić się właśnie tą płytą, ponieważ to pierwszy i tym samym jeden z dwóch albumów artysty, które posiadam w fizycznej formie. jest więc wyjątkowy. ponadto doskonale pasuje do każdego stanu ducha.



15 sty 2017

oh wonder

od ponad tygodnia nieustannie słucham piosenek z jednej, niedawno odkrytej przeze mnie płyty. jest ona debiutanckim projektem zespołu Oh Wonder. moja przygoda z ich muzyką zaczęła się ponad rok temu, kiedy to przypadkowo usłyszałam jedną piosenkę. zwróciła moją uwagę swoją oryginalnością i przemówiła do mnie od pierwszych dźwięków. nie była to muzyka jakiej zazwyczaj słuchałam. złożona z elektronicznych dźwięków, w dużej ilości przy użyciu klawiszy i z męsko-damskim wokalem. zaintrygowała mnie i nie chciała odejść przez długie tygodnie.


pamiętam, że sprawdziłam wtedy inne piosenki zespołu, by dowiedzieć się, czy wszystkie z nich mają tak specyficzny klimat. reszta nie zwróciła jednak mojej uwagi i dalej zachwycałam się ta jedną. Oh Wonder grali nawet koncert w Gdyni, jednak dla jednego utworu postanowiłam tam nie iść. pewnego dnia również moja przyjaciółka puściła mi inne kawałki z tej płyty, ale tak naprawdę dopiero w ostatnich tygodniach zakochałam się w albumie. od tej pory codziennie i to parokrotnie słucham wszystkich utworów i przyznam, że płyta ta zahipnotyzowała mnie całkowicie.


zespół to duet, w którego skład wchodzi Josephine Vander Gucht i Anthony West. dwójka ta sama nagrała i wyprodukowała swój album. zanim złożyli go w całość, co miesiąc pisali i udostępniali nową piosenkę. poznali się w Anglii.




cała płyta składa się z niezwykle klimatycznych dźwięków. uwielbiam połączenie damskiego i męskiego głosu, a tu obecne jest ono w każdej piosence. wokale artystów tak doskonale do siebie pasują, że tworzą niemal jeden charakterystyczny głos. są nierozerwalne i bardzo przejmujące. w muzyce ważna jest dla mnie duża ilość niskich basowych tonów. zespół wykorzystuje ten efekt bardzo często. to sprawia, że słuchając czuję się jakbym była wewnątrz dźwięku. dodatkowo tempo jest nieco zwolnione, tak aby jeszcze dobitniej dotrzeć i poczuć rytm muzyki. 

ciężko powiedzieć, która piosenka jest moją ulubioną lub według mnie najlepszą. każda ma w sobie coś niezapomnianego i przyciągającego. zazwyczaj kojarzą mi się z chłodnymi barwami ze względu na wysokie partie śpiewane przez dziewczynę. wyjątkiem jest piosenka Dazzle, która wciąga w mroczniejszy klimat pełen niskich dźwięków. zachodzi tu jeszcze większe nawarstwienie głosów, co daje niesamowity efekt. podobna sytuacja ma miejsce w piosence Lose it. tak naprawdę każda kompozycja na płycie jest wyjątkowa.



oprócz stwarzania klimatu, który uwielbiam, płyta ta jest pełna różnorodnych tekstów, z pośród których moimi ulubionymi są te motywujące i pokrzepiające. w każdej piosence słowa dotyczą odmiennych stanów duszy. tematy oscylują między miłością, zagubieniem, tęsknotą. dotyczą też tańca, zabawy, a nawet zainteresowania pieniędzmi. teksty nie należą może do wybitnych i odkrywczych, ale na pewno są nietuzinkowe. niektóre z nich są mi bardzo bliskie i myślę, że każdy może znaleźć coś dla siebie.



utwory z tej płyty pasują praktycznie do każdej sytuacji - można słuchać ich zawsze i wszędzie (co też czynię). według mnie nadają się idealnie m.in na imprezę, na spokojny wieczór z herbatą, czy na nabranie energii o poranku. tak samo dobrze słucha się Oh Wonder gdy świeci słońce i gdy pogoda jest przygnębiająca. najlepiej jednak brzmią puszczeni bardzo głośno. szczególnie gdy w te mroźne, zimowe dni trzeba wyjść gdzieś z domu, a droga jest długa.




begin again

na film Zacznijmy Od Nowa (Begin Again) w reż. Johna Carneya bardzo chciałam pójść do kina, bo przykuł moją uwagę obsadą aktorską i tematyką. udało mi się jednak obejrzeć go dopiero w domu i to pewien czas po premierze. było to dość dawno temu i widziałam produkcję tylko ten jeden raz. mimo to doskonale pamiętam uczucia jakie towarzyszyły mi zaraz po seansie oraz fakt, że utrzymywały się równie silnie przez kolejne dni.


fabuła opowiada o tym jak wypalony i bliski załamania nerwowego producent muzyczny udaje się do baru, gdzie nagle, pierwszy raz od dłuższego czasu doznaje natchnienia. uczucie to wywołuje w nim młoda artystka. występuje ona na scenie sama z gitarą. wykonuje autorski utwór i widać, że mimo nieśmiałości jest bardzo dobra w tym, co robi. producent zachwyca się i w głowie tworzy całą oprawę muzyczną granej piosenki. po występie bohaterowie nawiązują kontakt, po czym życie obojga zmienia się.



to właśnie główna postać okazała się tak inspirująca. Grettę poznajemy jako dziewczynę popularnego rockowego muzyka,  która wspiera go i kocha, choć życie z nim nie jest łatwe. jego utwory są znane i lubiane, a Gretta pomaga mu w ich tworzeniu. sama pisze też własne piosenki, jednak zawsze pozostaje w cieniu chłopaka. jej talent wydobywa się na powierzchnię dopiero we wspomnianej scenie w barze. Gretta trafia tam po tym, jak sławny muzyk z nią zrywa.  


razem z producentem muzycznym bohaterka obmyśla dalszą ścieżkę swojej kariery. wspólnie planują wydać płytę z autorskimi utworami dziewczyny i nagrać do nich teledyski. znajdują ludzi do zespołu, a artystka pisze kolejne piosenki. pomysł z wideoklipami jest fascynujący. wszystkie są minimalistyczne i kręcone w naturalnych plenerach, czyli po prostu na ulicach Nowego Jorku. niekiedy do piosenek włączane są dźwięki z otaczającego świata. zespół na czele z Grettą świetnie bawi się podczas nagrywania.



ostatecznie album zostaje udostępniony w internecie za niewielką opłatą. utwory odtwarzane są i kupowane coraz częściej. ludzie chętnie słuchają jej twórczości i Gretta zyskuje sławę. pamiętam, że po tym filmie sama miałam ochotę tworzyć i na nowo pisać piosenki. inspirujące jest to, że nieśmiała dziewczyna z gitarą ma odwagę realizować swoje marzenia. cieszy się tym, co robi i zyskuje uznanie ludzi. dodatkowo jej piosenki są naprawdę klimatyczne. prosty tekst i delikatna melodia tworzą niepowtarzalny urok. widać, jak w piękny i minimalistyczny sposób można wyrażać swoje uczucia. film przywraca wiarę w to, że nie warto przejmować się przeszkodami, tylko robić to, co kochamy i co sprawia, że jesteśmy szczęśliwi. reszta sama się ułoży.

film jest tak dobry głównie ze względu na Keirę Knightley, która wciela się w główną bohaterkę. aktorka faktycznie śpiewała wszystkie ukazane w filmie piosenki. ma naprawdę dobry głos. do tego grana przez nią postać jest śliczna i inteligentna.


rolę byłego chłopaka Gretty odgrywa Adam Levine, który w prawdziwym życiu też jest sławnym muzykiem - liderem zespołu Maroon 5. artysta ma szansę po raz kolejny zademonstrować swoje umiejętności i obycie ze sceną. obsada filmu zdecydowanie satysfakcjonuje. warto obejrzeć produkcję, bo całkiem możliwe, że przyniesie ze sobą pokłady weny twórczej i motywacji, tak jak stało się to w moim przypadku. miło patrzy się na ludzi pełnych pasji.